Bułgaria, Sofia

Bojana

20 lipca 2007; 1 800 przebytych kilometrów




mi



Wstałam po prawie dziesięciu godzinach spania. Uff, do mnie to aż niepodobne, ale przecież od siedmiu dni byliśmy non stop w podróży. Powoli zjedliśmy śniadanie i zanim się z domu wygrzebaliśmy, to było już wpół pierwszej.

W planie była Bojana, muzeum kamieni w mieście, chciałam też trochę po centrum połazić no i Wojtek miał się wcześnie położyć, bo o północy mieliśmy ruszać nad morze. W nocy, żeby Skody nie męczyć. Ale jak zwykle z planu nic nie wyszło ;) Bojana to dawna rezydencja Żivkova. Okropne z zewnątrz brzydactwo, ale przyznać trzeba, że w środku robi wrażenie swym rozmachem. Wszędzie pełno żyrandoli i najpiękniejsza półokrągła sala, z której roztacza się cudny widok na Witoszę.

Za wjazd zapłaciliśmy co prawda aż po dziesięć lewa, trochę dużo, ale można tu spędzić cały dzień i jeszcze wszystkiego nie obejrzeć. Przed budynkiem stoją stare samoloty. Najśmieszniejsze są MIG 21, a obok niego dwa trabanty, wygląda to komicznie!
Muzeum jest wielkie, ma trzy piętra i wiele sal. Zaczynamy od najstarszych rzeczy, bo te są najbardziej interesujące. Kiedyś podniecało mnie, jak widziałam u nas w muzeach piękne rzeczy z szesnastego czy siedemnastego wieku, a tu są takie sprzed lat tysiąca lub kilku. Jest złoto trackie (cudo!), złote naczynia, hełmy, ludziki, na górze stroje ludowe, misy i dzbany greckie, rzeczy z czasów powstań i komuny. I to, co mnie najbardziej interesuje - monety! Ile tego jest i jakie stare niektóre! Pełno z czasów rzymskich.
W międzyczasie siedliśmy na tym tarasie z widokiem, żeby się czegoś napić. Pomyśleć, że Żivkov siadywał tu kiedyś ze swymi gośćmi! Ukrop okropny.
Siedzieliśmy tam do późnego popołudnia, a niektóre rzeczy i tak obejrzeliśmy tylko pobieżnie, Wojtek już miał dość, a i ja powoli też, bo przecież jest tylko ograniczona ilość informacji, które można na raz przyswoić. Ale warto było tu przyjechać!

Muzeum z kamieniami już sobie odpuściliśmy, bo tam też pewnie cały dzień bym mogła spędzić.

Mieliśmy co prawda iść spać, ale chciałam jeszcze do miasta pojechać, choć na chwilę pochodzić, bo kto wie, kiedy znów Sofię będę mogła odwiedzić? Zostawiliśmy auto i poszliśmy na żenski pazar, czyli długi bazar ze wszystkim. Najpierw trzeba było coś zjeść, bo zgłodnieliśmy okropnie. Banicy nie było :( więc kupiliśmy byle co i jedliśmy wprost na ulicy, popijając airanem. A banica znalazła się dopiero na drugim końcu bazaru.
No, to teraz można było poszukać dla mnie garów. Przywożę sobie zawsze z Bułgarii, pięknie malowane ceramiczne naczynia. Jest tego mnóstwo, garnki, talerze, miski, miseczki, Bułgarzy tego raczej nie kupują, bo może i niewygodnie ich używać na co dzień, ale wyglądają ślicznie. Wybrałam miseczkę do zapiekanki i talerzyk u miłej pani.

Gary z głowy, przynajmniej już będzie spokój i nie będę marudzić, żeby nad morzem szukać ;) Zanieśliśmy je do samochodu, po czym stwierdziłam, że chciałabym jednak wrócić na bazar, bo podobał mi się jeszcze jeden talerzyk, a niepotrzebnie posłuchałam Wojtka, że po co mi tyle tego ;))) Wojtek jakoś to przełknął, obeznany z babskimi kaprysami, hi hi, więc wróciliśmy do miłej pani po talerzyk, a do tego wybrałam sobie jeszcze miseczkę ;) A od pani dostałam w prezencie większy talerz, na którym nie udało się szkliwo, ale można go normalnie używać. Ojć, jak ja z tym do domu wrócę?! Ale co tam, pięknych rzeczy nigdy nie za wiele :)
Kupiłam jeszcze czubricę i dżodżen.
Do auta nie chciało nam się już wracać, więc poszliśmy z tym wszystkim dalej. W Kodaku sprawdziliśmy płytkę z fotkami, poszliśmy na lody do maca, bo były po pięćdziesiąt stotinek. Doszliśmy jeszcze do parlamentu. W zeszłym roku oglądałam to miejsce już po ciemku, teraz w dzień. Żółte taksówki. Ech, fajnie być znów w Sofii, lubię to miasto.

Mogłabym łazić jeszcze długo, ale zrobiła się ósma i trzeba było wracać. W domu dostaliśmy kolację. Po tych wszystkich banicach i łodkach nie mogliśmy już za wiele pomieścić, a mama zrobiła plejskavice! Oj, jakie dobre! Gadaliśmy znów długo, a trzeba było jeszcze popakować rzeczy, więc plan znów się rozjechał, pobudkę ustawiliśmy dopiero na wpół czwartej.