Chorwacja, Zadar

Zadar za dnia

17 lipca 2007; 1 062 przebytych kilometrów




zadar



Wstaliśmy niewyspani. Mnie to nie przeszkadza kompletnie, gorzej dla Wojtka, bo on przecież musi prowadzić.
Podjechaliśmy znów do miasta, auto znów zostało przy marinie, a naszym priorytetem stała się wymiana kasy i coś do jedzenia! Bank się napatoczył przy moście, tam też od razu w budce kupiliśmy po dwie wielkie buły z serem. Banica to co prawda to jeszcze nie jest, ale jesteśmy tak wygłodniali, że smakuje pycha.
Oglądaliśmy te piękne palmy, zebraliśmy nawet trochę nasionek, które leżały na trawie, może coś z tego będzie?
Przy zejściu z mostu stoi policjantka, kieruje ruchem. Jakbym jechała samochodem, to łatwo byłoby ją przegapić, bo ubrana w trampki i biały strój, wygląda jak jedna z turystek.

Zagłębiamy się w miasto. Niby te same uliczki, a jednak w dzień wyglądają zupełnie inaczej. Pełno ludzi, widać, że jesteśmy już dalej na południu, tu już nie jest tak spokojnie, jak w Senj.
Zaciągam Wojtka na dzwonnicę. Jak wchodzimy po schodach, to akurat tuż przy nas biją dzwony! Widok z góry jest cudny. Widać całe miasto, czerwone dachówki, a dookoła granatowy Adriatyk i te wszystkie białe łódki w marinie. Pięknie! Ukrop jest niezły, ale co tam, chciałam, to mam! ;)

Wczoraj gościu tłumaczył nam, że na nabrzeżu są orgule, czyli organy, które wydają z siebie piękne dźwięki. Zrozumiałam z tego trzy po trzy, ale uparłam się, żeby je znaleźć. W końcu trafiamy nad morze. Organy rzeczywiście są! W betonowym nabrzeżu są zrobione specjalne otwory, w które wlewają się fale i faktycznie - cudowne, jak prawdziwa muzyka, dźwięki wydają niesamowite!
W drodze powrotnej kupiłam buty. Takie specjalne, do łażenia po tych tutejszych kamlotach w morzu. Czerwone ;) Dużo nie kosztowały, a przydały się bardzo, również później w Morzu Czarnym, nie bałam się przynajmniej chodzić po wodorostach i innych takich.

Czas był pożegnać Zadar i ruszać dalej. Zrobiliśmy jeszcze zakupy w markecie, co by potem nie głodować, nareszcie jest porządny ajran! Wyjeżdżając z miasta podążyliśmy za autobusem, on chyba wie, gdzie jedzie! Później dopiero zobaczyliśmy, że był to miejski autobus, który zagłębił się w wąziutkie uliczki, a my za nim :) Podobało mi się, bo była to akurat dzielnica willowa, z dala od centrum, której normalnie pewnie byśmy nie zobaczyli.